W poszukiwaniu własnej bajki. Wywiad z Karoliną Buszkiewicz
Ciepły wiatr jak w letnie, niedzielne popołudnie spędzone w ogrodzie. Ten obraz przychodzi mi na myśl, kiedy myślę o kolejnej bohaterce cyklu „Atlas Kobiet”. Karolina Buszkiewicz po prawie dziecięciu latach zamieniła pędzącą Warszawę na spokojną wieś pod Kaliszem. Przeprowadziła się do miejsca, gdzie tylko z pozoru nic się nie dzieje, by pracować na własnych zasadach. Dziś rozwija biznes i mówi, że ma dobre życie, a mi opowiedziała o drodze, która zaprowadziła ją do zmiany.
Intuicja
Studiowałaś ekonomię w Poznaniu. Czy to był świadomy wybór?
Byłam ostatnim rocznikiem starej matury. Byłam świetna z matematyki i wiedziałam, że dobrze poradzę sobie na egzaminach wstępnych. Miałam wyobrażenie, że ekonomia pokaże mi, jak działa firma. Chyba więcej na ten temat dowiedziałabym się na zarządzaniu i marketingu, ale wtedy to był najbardziej oblegany kierunek. Pomyślałam, że nie chcę iść na „masówkę” i wybrałam ekonomię. Myślałam, że nauczę się tam czegoś praktycznego. Nie myślałam wtedy jeszcze o zakładaniu własnej firmy, ale chyba właśnie takiej praktycznej wiedzy o prowadzeniu biznesu oczekiwałam. Na ekonomii było więcej o gospodarce, a to nie moja bajka.
Co było twoją bajką?
Właściwie już wybierając studia, chciałam iść na psychologię. Pamiętam, że nieśmiało otwierałam informator dla maturzystów na stronie z psychologią. Powiedziałam o tym pomyśle w domu. Mama popatrzyła na mnie, jakbym spadła z choinki. Zrozumiałam, że to nie jest akceptowane. Ekonomia była.
Bo brzmi praktycznie?
Tak, moja mama jest inżynierem, pracowała w męskim świecie i taki kierunek był jej bliższy.
Ale przetrwałaś pięć lat na ekonomii?
Przetrwałam to dobre określenie (śmiech). Na trzecim roku miałam kryzys. Nie zaliczyłam większości egzaminów w sesji. Coraz bardziej uświadamiałam sobie, że nie lubię tych studiów. Nie mówiłam o tym nikomu. Miałam jedno trudne zaliczenie do poprawienia i nie było opcji, żebym je zdała. Noc przed poprawką poddałam się. Zamiast się uczyć, usiadłam przed komputerem i zaczęłam szukać informacji o rekrutacji na psychologię. A to był wrzesień, więc trochę późno jak na decyzję o studiach (śmiech). W tę noc złożyłam papiery na psychologię na SWPS do Warszawy.
Rzuciłaś ekonomię?
Po egzaminie poszłam do dziekanatu po świadectwo maturalne. Wysłałam papiery na uczelnię. Zadzwoniłam do mamy i powiedziałam, że nienawidzę ekonomii, właśnie złożyłam papiery na psychologię i przeprowadzam się do Warszawy. Myślałam, że mnie wyrzuci z domu (śmiech).
Jak mama zareagowała?
Powiedziała: „Nie wiedziałam, że mam taką mądrą córkę” (śmiech). Bardzo mnie to zaskoczyło. Później przespałam się z tym pomysłem, stwierdziłam, że dobrnę jakoś do końca tych studiów. Przez dwa lata studiowałam równolegle ekonomię w Poznaniu i psychologię w Warszawie. Mam magistra w obu kierunkach, choć przyznam, że ekonomistka ze mnie marna (śmiech).
Czy musiałaś dojść do emocjonalnej ściany, żeby zdecydować się na psychologię?
To nie do końca była decyzja podjęta jednej nocy. Budowałam pod nią grunt.
W jaki sposób?
Pamiętam, jak byłam na jakimś wyjeździe rozwojowym, na który pojechałyśmy razem z mamą. Mama chodziła na warsztaty, a ja wiele z nich opuszczałam, siedziałam w pokoju, próbowałam się uczyć do poprawek, głównie płakałam. Myślałam o tym, że nie skończę ekonomii i to będzie ogromny wstyd, bo jak to, ja nie poradziłam sobie na studiach? Zawsze byłam bardzo dobrą uczennicą. Któregoś dnia podczas tego wyjazdu, cała zapłakana i zasmarkana w końcu doszłam do wniosku, że mam gdzieś to, co ludzie pomyślą. To jest moje życie i to moja sprawa, co z nim zrobię. Pożegnałam się z wizją, że będę ekonomistką. To był jeden z bardziej przełomowych momentów w moim życiu. Zdałam sobie sprawę, że to ja chcę nadawać kierunek mojemu życiu i nie muszę spełniać oczekiwań innych.
Olśnienia
Teraz zajmujesz się coachingiem, prowadzisz warsztaty, pracujesz z kobietami. Jednak trochę trwało, zanim doszłaś do tego, by zająć się tym, co naprawdę lubisz robić.
Moja przygoda z coachingiem zaczęła się, gdy byłam w pierwszej pracy. Wtedy jeszcze studiowałam psychologię i dołączyłam do koła naukowego psychologii w biznesie. Ze znajomymi z koła zrobiliśmy projekt coachingowy dla studentów, zrobiłam też pierwszy kurs w tym obszarze. Potem każda moja praca była związana z rozwojem, ale od strony organizacyjnej. Głównie siedziałam w tabelkach, harmonogramach, pisałam maile, ogłoszenia. W tym nie było za dużo pracy z człowiekiem. Jedynym wyjątkiem była praca ze studentami – ambasadorami programu edukacyjnego, który koordynowałam. Bardzo dbałam o ich rozwój i czułam, że mogę im dać sporo od siebie.
Jak ci się żyło w Warszawie?
Moja przeprowadzka do Warszawy była podyktowana względami praktycznymi. Skończyłam studia w Poznaniu, miałam jeszcze przed sobą kilka lat psychologii w Warszawie. Ja się do Warszawy dostosowałam, ale to nie był mój świat. W dużym stopniu naginałam się do tempa tego miasta. Naginałam się tak przez 9 lat.
Na czym to polegało?
Gdy pracowałam na etacie, często jeździłam do Poznania czy Krakowa. Zauważyłam, że gdy wysiadam z pociągu, oddycham z ulgą, widząc, że tam ludzie wolniej chodzą. A w Warszawie wszyscy pędzą. Kiedy wychodziłam z metra w godzinach szczytu, miałam wrażenie, że jak zatrzymam się na chwilę, ten tłum mnie stratuje.
Ta gonitwa dotyczyła też pracy?
Tak. Cały czas byłam nakręcona. Wykonywałam zadania szybciej niż inni. Dziwiłam się, że inni tak wolno pracują (śmiech). Jak teraz na to patrzę z perspektywy czasu, jestem przekonania, że „jechałam na adrenalinie” i że to było bardzo niezdrowe. Bardzo dużo brałam na siebie w pracy i czułam się trochę jak w kołowrotku. Teraz wiem, że często ten kołowrotek sama nakręcałam. W pierwszej pracy myślałam, że to wina tego miejsca, w kolejnych zorientowałam się, że to ja pędzę.
Co takiego się stało, że pomyślałaś o zmianie?
Długo wydawało mi się, że wszyscy ludzie całymi dniami siedzą w biurach. Pamiętam, jak kiedyś musiałam pójść do lekarza w środku dnia. Gdy wyszłam z pracy, zorientowałam się, że świeci słońce, a ja tego nie doświadczam na co dzień. Życie się toczyło, a ja siedziałam zamknięta w biurze. Kiedyś widziałam taki obrazek w Internecie, który dobrze to opisuje. Ludzie siedzą przed komputerami, a przez okno zagląda świstak i mówi coś humorystycznego. Ale nikt tego nie widzi, bo wszyscy patrzą w ekrany (śmiech). Zatęskniłam za doświadczaniem prawdziwego świata. A nie tylko wgapiania się w ekran komputera.
Chodziło o zmianę myślenia?
Tak. Wcześniej nie widziałam tego, że są inne możliwości i mogę wyjść ze schematów. Dla mnie momentami przełomowymi w myśleniu były podróże. W warszawskim okresie często brałam w piątki urlop i jechałam na weekend w góry. Teraz widzę, że to była moja ucieczka od pędu wielkiego miasta. Podczas wyjazdów miałam takie małe olśnienia. Mówiłam do siebie: „co ja robię, przecież nie o to mi w życiu chodzi”. I potem starałam się coś zmienić. Zobaczyłam też, ile rzeczy w życiu robię, które do mnie nie pasują. Myślałam, że wszyscy tak robią i przez długi czas nie widziałam innych opcji. Na przykład mam sporą potrzebę wolności. Praca na etacie mnie trochę uwierała. Wiem, że jest wiele osób, które potrzebują struktury. Praca od 9 do 17, jasne procedury dają im poczucie bezpieczeństwa. Mnie w takich warunkach było niewygodnie, dusiłam się. Teraz każdy mój dzień wygląda inaczej i to jest dla mnie OK. To ja decyduję, jak wygląda mój dzień, w jakich godzinach pracuję. Bardzo lubię tę swobodę.
Co zrobiłaś, gdy odkryłaś, że chcesz żyć inaczej?
Doszłam do wniosku, że nie wyobrażam sobie całego życia w Warszawie. Szczególnie jeśli chodzi o życie rodzinne. Mam wrażanie, że tam nie ma na nic czasu. Standardem jest praca od 9:00-17:00, a sam dojazd w jedną stronę zajmuje co najmniej godzinę. Do tego nadgodziny, które w wielu firmach są normą. Gdzie tu czas na spędzenie czasu z rodziną, kontakt z dziećmi. Nie wspominam nawet o czasie dla siebie. Czasem myślałam o tym, że chciałabym wrócić do Kalisza, ale miałam przekonanie, że nie mam po co tam wracać, bo nie ma tam dla mnie pracy.
Jak to się stało, że jednak przeprowadziłaś się na wieś i zdecydowałaś się na własną działalność?
Pewnego dnia wracałam do Warszawy po dwóch miesiącach spędzonych na wsi. Jadąc autostradą doznałam olśnienia, że przecież to ja mogę sobie stworzyć pracę, nie muszę jej szukać. Wymarzyłam sobie wtedy, że stworzę miejsce dla kobiet, gdzie będę prowadzić warsztaty i coaching. Wcześniej kilka razy widziałam informację na Facebooku, że zaczyna się nabór do Latającej Szkoły dla Kobiet, którą prowadzi Agata Dutkowska. To kurs dla kobiet, które marzą o tym, żeby zarabiać na tym, co kochają. Ciągnęło mnie tam już wcześniej, ale nie zgłosiłam się, bo myślałam, że nie ma sensu brać w nim udziału, skoro nie mam pomysłu na biznes. Gdy dojechałam do domu, odkryłam, że kurs już trwa i zapisy się skończyły. Mimo tego usiadłam do komputera i napisałam maila do Agaty z historią wizji, którą miałam na autostradzie (śmiech). Agata odpisała, że już zamknęła zapisy, ale ma intuicję, że powinna mnie przyjąć. Zdzwoniłyśmy się i przyjęła mnie. To, co teraz robię, w dużej mierze powstało w trakcie Latającej Szkoły. To, jak teraz wygląda mój biznes, mocno opiera się na tym, czego się tam nauczyłam.
Nowy początek
Jak długo jesteś na swoim i na czym dokładanie polega twoja praca?
Od stycznia 2018 roku. Pracuję coachingowo z kobietami. Prowadzę sesje przez Skype’a, dzięki czemu nie ogranicza mnie lokalizacja. Mam klientki z różnych miejsc w Polsce, często też zgłaszają się do mnie Polki mieszkające za granicą. Oprócz tego prowadzę warsztaty rozwojowe – m.in. związane z uczeniem się własnych emocji i ich „instrukcji obsługi”, poznawaniem języka potrzeb, kobiecością, samoakceptacją i byciem dla siebie dobrą. Myślę też o warsztatach z odzyskiwania równowagi w życiu. Często słyszę od uczestniczek, że takich rzeczy powinni uczyć w szkołach i żałują, że wielu z tych tematów nie poznały 10-15 lat temu. Oczywiście pomiędzy sesjami coachingowymi i warsztatami mam sporo pracy koncepcyjnej. Układam programy warsztatów, promuję je. Nie udało mi się całkowicie uniknąć pracy przy komputerze (śmiech).
Pracujesz tylko z kobietami?
Tworząc moją ofertę, pomyślałam, że chcę pracować głównie z kobietami. Po pewnym czasie przyszła inna myśl, że nie chcę nikogo wykluczać, więc nie pisałam o tym wprost. Okazało się jednak, że i tak zgłaszają się do mnie głównie kobiety. Wyjątkiem są warsztaty, tam czasem przychodzą mężczyźni i to mnie zawsze cieszy, bo wnoszą nieco inną perspektywę, nowy punkt widzenia, męską energię.
Jesteś po trzydziestce i zamieniłaś Warszawę na mieszkanie z mamą. Jak ludzie na to reagują?
Spotykam się ze skrajnymi reakcjami (śmiech). Moja mama ma 73 lata, a ja mam perspektywę mijającego czasu. Chcę ten czas dobrze wykorzystać.
Jak wam się razem mieszka po latach?
Długo mieszkałam sama i przestawianie się na to, że ktoś ze mną mieszka, początkowo było trudne. Dzięki temu, że mieszkamy w domu, każda z nas ma swój pokój, swoją własną przestrzeń, w której robi to, co chce. Ale mamy też przestrzeń wspólną. Trudniejsze było przestawienie się na to, że mieszkam z kimś niż to, że jest to mama (śmiech). Zresztą my się naprawdę dobrze dogadujemy. To sporo ułatwia.
Co jeszcze było trudne w podjęciu decyzji o przeprowadzce na wieś?
Najbardziej bałam się tego, że stracę ważne dla mnie relacje, które miałam w Warszawie. Przed przeprowadzką przejrzałam mój kalendarz Google i obliczyłam, jak często się spotykam z różnymi osobami. Okazało się, że są takie osoby, które widzę raz na dwa tygodnie, inne raz na miesiąc, a niektóre raz w roku. Wydawało mi się, że ci ludzie są obecni cały czas. A wcale tak nie było! W Warszawie spotykaliśmy się wieczorami, a teraz np. na cały weekend. Czasem przyjaciółki przyjeżdżają do mnie, czasem to ja jadę do Warszawy. To się równoważy.
Nikt ci nie mówi: „ale w Warszawie się tyle dzieje”?
Ciągle to słyszę (śmiech). A przecież w Kaliszu też można gdzieś wyjść. Ludzie mówią mi, że w Warszawie są „takie możliwości”. Dziwią się, jak mogłam to zostawić. Ale ja już z tych możliwości i szans skorzystałam. Wzięłam ze stolicy to, co miałam wziąć. Jestem inną osobą niż ta, którą byłam, gdy wyjeżdżałam z mojego rodzinnego miasta. Mam więcej pewności siebie, jestem bardziej świadoma tego, w czym jestem dobra. Te lata dużo mi dały. Gdyby nie to, że wyjechałam, nie doceniałabym tego, co mam teraz. Doceniam na przykład spokój. Wcześniej nie wiedziałam nawet, że on jest dla mnie ważny.
Utrzymujesz się z działalności?
Na działalności już zarabiam, ale jest to bardzo różny poziom w zależności od miesiąca. Prowadzę coaching dla kobiet, warsztaty i kursy online i to są moje trzy uzupełniające się naczynka. Mam też dochód pasywny z wynajmowanego mieszkania i to daje mi duży komfort na tym etapie rozwijania biznesu.
Co teraz najbardziej lubisz w pracy?
Mam poczucie sensu tego, co robię i to jest dla mnie bardzo ważne. W coachingu pracuję z daną osobą przez kilka miesięcy, obserwuję, jak się rozwija, jak wiele zmienia w swoim życiu. Widzę namacalne efekty mojej pracy. To daje mi dużo satysfakcji. Podobnie jest w przypadku warsztatów. Prowadzę warsztaty z różnych tematów, uczestniczki często wracają na kolejne. Mogę obserwować zachodzące w nich zmiany. Poza tym teraz mogę sobie układać czas, jak chcę. To ja wyznaczam, kiedy jestem dostępna. W ciągu dnia mogę wyjść do ogrodu. Kulka, moja psinka, codziennie wyprowadza mnie na spacery do lasu (śmiech). Nie jestem non stop przy komputerze. I to jest dla mnie ważne.
Czy to jest dobre życie?
To jest dobre życie w moim wydaniu. Zaprojektowane pode mnie i systematycznie przeprojektowywane. Bo ja się zmieniam, zmieniają się moje potrzeby. To jest droga pełna eksperymentów i sprawdzania tego, co jest moje, a co nie. Ta droga nigdy się nie kończy (śmiech).
Karolina Buszkiewicz jest psycholożką, coachem i trenerką. Pracuje z kobietami, które chcą mieć więcej satysfakcji i poczucia sensu w życiu prywatnym i zawodowym. Towarzyszy im w odkrywaniu siebie i wprowadzaniu w życie odważnych zmian.
Strona Karoliny: www.dobrzetu.pl
Facebook: facebook.com/dobrzetu
Instagram: instagram.com/dobrzetu
Więcej o Latającej Szkole dla Kobiet: www.latajacaszkola.pl
Autorka zdjęć: Zosia LS, projekt: kochaj.się, www.kochajsie.com
W ramach cyklu wywiadów„Atlas Kobiet – Zmiana” rozmawiam z kobietami, które zmieniły ścieżkę zawodową. Pytam je o to, jaką drogę musiały pokonać, aż doszły do momentu, kiedy stwierdziły, że są we właściwym miejscu, że czują się dobrze w zawodzie, który wykonują.
To była szósta rozmowa z cyklu. Pozostałe przeczytasz tutaj:
Od humanistki do programistki – rozmowa z Elą Wróbel.
Dziewczyna z łąką w tle. Wywiad z Kornelią Machurą.
W życiu trzeba iść na żywioł. Wywiad z Marysią Bocheńską.
Angelika
2019-02-12 at 18:45Bardzo inspirująca rozmowa. Ja sama czuję że jestem na takim etapie na chwilę przed „autostradą”. Cierpliwie czekam na olśnienie ;)
Paulina Jóźwik
2019-02-14 at 17:48Trzymam kciuki za olśnienie :-) Serdeczne pozdrowienia!
natalia657
2019-02-20 at 18:12Z Karoliną spotkałam się kiedyś na jodze. Czułam, że jest ciekawą osobą. Bardzo inspirujący tekst. Ja też ciągle poszukuję slow i pragnę uciec z Warszawy :)
Paulina Jóźwik
2019-02-22 at 18:47Powodzenia w poszukiwaniach :)