Każde marzenie jest na jakiś wiek. Wywiad z Niką Mrożek
Nikę Mrożek poznałam na warsztatach pisania felietonów prowadzonych przez Agatę Passent. Pamiętam, jak się przedstawiała i powiedziała, że na pięćdziesiąte urodziny sprezentowała sobie doktorat. Pomyślałam: wow!
Potem okazało się, że przed pięćdziesiątką zrobiła coś, co dla wielu osób może się wydawać szaleństwem. Rzuciła etat w archiwum, razem z mężem sprzedali mieszkanie, a potem ruszyli w podróż po Europie i Azji. Jej rzeczy osobiste mieszczą się aktualnie w dwóch plecakach. Przez większość roku podróżują po świecie.
Podczas pierwszego spotkania Nika powiedziała jeszcze jedną rzecz: „Jestem przykładem, że się da”. O co jej chodziło? Myślę, że po przeczytaniu wywiadu, na pewno znajdziecie odpowiedź na to pytanie.
Gdy byłam nastolatką zaczytywałam się książkami o Himalajach. Oglądałam nieliczne wydawane w Polsce albumy ze zdjęciami z polskich wypraw w Himalaje. To był dla mnie kosmos, a ludzie, którzy tam jeździli jawili się niemalże jak wszechmocni kosmici. Znali tajemnice jak władać obcym językiem, jak zorganizować pieniądze, jak doprowadzić kondycję do perfekcji i co wtedy było ważne, jak uzyskać paszport. Gdyby mi wówczas, ktoś powiedział, że na własne oczy zobaczę najwyższą górę świata, to wysłałabym go na leczenie psychiatryczne. To zdjęcie, które zrobiłam w 2005 roku podczas pierwszego wyjazdu do Azji do dziś stanowi dla mnie motywację, że w życiu czasami osiągamy coś, co wydałoby się na pozór niemożliwe – Nika Mrożek
Praca
Ile lat pracowałaś w archiwum?
Ponad dwadzieścia lat.
To był zawód, który chciałaś wykonywać?
Miałaś może takich nauczycieli w szkole, którzy tak zafascynowali cię przedmiotem, że widziałaś, że to coś, co chciałabyś w życiu robić?
Miałam tak z polonistą w liceum.
Ja miałam tak z historią. Moja pani od historii to była niepozorna kobiecina, ale jak zaczęła opowiadać o starożytności i pokazywać na mapie… Siedziałam zachwycona z otwartymi ustami! Wróciłam do domu i oświadczyłam, że będę historykiem. Potem oczywiście miałam różne pomysły. W końcu poszłam na historię. Wybrałam specjalizację archiwalną. Poznałam wtedy swojego promotora, który był jednocześnie dyrektorem archiwum. Tak opowiadał o pracy, że z koleżanką stwierdziłyśmy, że chcemy tego spróbować. Poszłyśmy na praktyki, potem byłyśmy wolontariuszkami, aż trafiły się etaty. Koleżanka pracuje tam do dzisiaj.
Czym konkretnie się zajmowałaś w archiwum?
Wieloma rzeczami. Opracowywałam stare dokumenty, robiłam kwerendy, pomagałam ludziom znaleźć informacje, prowadziłam kontrole. Zajmowałam się sprawami popularyzacji archiwum, wydawnictwami, stroną internetową.
Szeroki zakres zadań.
Mam naturę, która potrzebuje wyzwań. Co kilka lat w pracy miałam możliwość zmiany stanowiska na takie, gdzie mogłam nauczyć się czegoś nowego.
Na facebookowym profilu piszesz o sobie, że od czterech lat twoim biurem jest samolot, ogród, pokój hotelowy, plaża. Możesz opowiedzieć, czym się aktualnie zawodowo zajmujesz?
Trudne pytanie (śmiech). Robię różne rzeczy. Trochę związane z moim zawodem. Mam działalność gospodarczą. Pomagam instytucjom zorganizować archiwum. Czyli wszystko, co jest najnudniejsze w pracy biurowej. Kiedy firmy nie wiedzą, co zrobić z dokumentami, wzywają mnie i mówią: „Czy może pani doradzić nam, co zrobić z tym bałaganem?”. To jest ten pierwszy nurt mojej działalności związany z archiwistyką. Po drugie, ponieważ na pięćdziesiąte urodziny „zafundowałam” sobie doktorat, przez rok uczyłam studentów.
Dużo czerpiesz z doświadczenia, które przez lata zdobyłaś w archiwum?
Tak. Muszę powiedzieć, że wiedza i doświadczenia pozwala mi być ekspertem w dziedzinie związanej z biurowością.
Co jeszcze robisz?
Zajmuję się też składem wydawniczym, grafiką komputerową, stronami internetowymi.
Sama się tego nauczyłaś?
Tak, sama się wszystkiego nauczyłam. Na ostatnim stanowisku, gdzie zajmowałam się popularyzacją archiwum. Lubię wiedzieć, jak coś działa, więc wciągnęłam się w to. To mój kapitał, który wyciągnęłam z pracy.
Jak sobie poradziłaś z nowym stylem pracy po tylu latach etatu?
Miałam łatwiej, bo mój mąż miał działalność i przez lata mu pomagałam. Jak porównuję pracę na etacie do pracy na własną rękę, zauważam, ile czasu marnowałam na etacie. Teraz nie pracuję osiem godzin. W ciągu kilku jestem w stanie zrobić więcej, bo nic mnie nie rozprasza. Na początku nie potrafiłam tego. Na przykład raz w podróży mieliśmy z mężem zlecenie. Przez trzy tygodnie dzień w dzień pracowaliśmy po osiem godzin. W podróży gubi się trochę poczucie czasu. Zaburzyliśmy higienę. Byliśmy zmęczeni. Teraz mam zasadę, że weekendy są zawsze wolne.
Co takiego wydarzyło się, że postanowiłaś rzucić etat?
Przestało mi wystarczać takie życie zawodowe i zaczęłam szukać czegoś innego. Podobną sytuację przeżył mój mąż, którego nazywam Dragon, ponieważ urodził się w roku smoka. On też tak jak ja jest historykiem-archiwistą. W pewnym momencie nasza praca to było dla nas za mało. Człowiek się wypala. To podobno jest też potwierdzone psychologicznie, że co kilka lat trzeba zmieniać albo pracę, albo zadania, bo inaczej człowiek ugrzęźnie. A jestem z tych osób, które nie lubią grzęznąć (śmiech). Moja pierwsza szefowa pracowała w swojej pierwszej pracy ponad czterdzieści lat! Jak przepracowałam dwadzieścia dwa, stwierdziłam, że czas na zmianę.
Nie było innego stanowiska, gdzie mogłabyś się rozwinąć?
Czułam, że to, co mogłam zrobić w archiwistyce, zrobiłam. Nie miałam wyzwań. Czułam, że muszę coś zmienić.
Stąd pomysł na doktorat?
Tak.
Ile miałaś lat, kiedy się na niego zdecydowałaś?
Czterdzieści trzy. W moim otoczeniu są osoby ze środowiska akademickiego i zaczęły mnie namawiać na doktorat. Robienie doktoratu poza studiami doktoranckimi jest drogą rzeczą. To są koszty rzędu kilkunastu tysięcy złotych. Żeby ich nie ponosić, poszłam na studia. Dwadzieścia lat po skończeniu studiów magisterskich, znowu znalazłam się na uczelni. Potem cztery lata studiów i dwa lata pisania doktoratu.
Po co ci był ten stopień naukowy?
Tytuł nie był dla mnie motywacją. Chciałam się sprawdzić. Chciałam napisać pracę, która będzie miała ręce i nogi, będzie wartościowa.
Gdy siedziałam i patrzyłam w oczy Buddy, to pomyślałam, że super byłoby tak sobie tu siedzieć i pisać doktorat (właśnie przygotowywałam się do otwarcia przewodu i męczyłam się nad konspektem). No i w następnych latach praca na temat XIX-wiecznego Krakowa pisała się m.in. w Tajlandii, Kambodży, Wietnamie, Malezji i Nepalu – Nika Mrożek
Podróż
Kiedy zaczęłaś podróżować?
Jeszcze jak pracowałam na etacie, a Dragon prowadził swoją działalność gospodarczą, zaczęliśmy jeździć do Indii na urlop. To był 2005 rok. Klasyka – trzy tygodnie, pięć krajów. Jak Japończycy (śmiech). Pierwsze wyjazdy to były wyjazdy grupowe. Wtedy nasza znajomość języka angielskiego była znikoma, więc czuliśmy się bezpiecznie w grupie.
Ile mieliście wtedy lat?
Ja byłam przed czterdziestką, a Dragon był po czterdziestce.
Podobały wam się wyjazdy zorganizowane?
Już przy drugim wyjeździe czuliśmy, że to jest za mało. W trzy tygodnie nie zobaczysz kraju, tylko go liźniesz. Potem okazało się, że z roku na rok wakacje się wydłużają. Najpierw były to trzy tygodnie, potem cztery, pięć, sześć tygodni.
Dało się to połączyć z pracą?
Próbowaliśmy ustalić urlopy w pracy, żeby wygospodarować jak najdłuższy czas.
W końcu styl waszego podróżowania zaczął się zmieniać.
W pewnym momencie okazało się, że podróżowanie coraz bardziej nas absorbuje. Chcieliśmy pożyć dłużej w danym miejscu, na przykład kilka miesięcy. Chcieliśmy poznać ludzi. Mieliśmy na początku plan, żeby przeprowadzić się na stałe do Azji. Zaczęliśmy myśleć, że jak dożyjemy do emerytury, to wtedy coś takiego zrobimy. Tylko że emerytura zaczęła się odwlekać w czasie (śmiech). Bądźmy szczerzy, człowiek z wiekiem nie jest silniejszy i zdrowszy. Życie w drodze wymaga kondycji i nie jest dla każdego. Spotykamy w podróży dużo młodych ludzi. Osób w naszym wieku, które zdecydowały się na tzw. cyfrowy nomadyzm, jest niewiele. To jest życie, które wymaga kondycji i nie każdy da radę.
Co z angielskim?
Zaczęliśmy przyśpieszony kurs języka angielskiego. Zobaczyliśmy, że możemy podróżować, a wcale nie musimy znać bardzo dobrze języka.
Zazwyczaj myśli się wręcz przeciwnie. Bez dobrej znajomości języka nie da się podróżować na własną rękę.
Obalam ten mit. Język wystarczy komunikatywny. W czasie podróży musisz się przełamać i zacząć mówić.
A pieniądze?
W kwestii finansów internet wszystko ułatwia. Można kupić tani bilet lotniczy i pobyt porównywalny kosztowo do warunków polskich. Oczywiście wymaga to wysiłku. Mogę dać taki przykład. Jak zaczęliśmy jeździć na własną rękę, podróż zaczynała się od momentu szukania biletów. Szukaliśmy promocji w wyszukiwarce i kupowaliśmy bilety tam, gdzie było najtaniej. Tym sposobem polecieliśmy do Hanoi za około 1300 złotych. Tam i z powrotem. Nie planowaliśmy jechać do Wietnamu, ale skoro bilet był tani, szkoda byłoby nie skorzystać z okazji (śmiech).
Tanie podróżowanie.
To jest kwestia wyboru. Pamiętam rozmowę z jednym z zazdrosnych kolegów (śmiech). Kiedy usłyszał, ile wydaliśmy na podróż do Nepalu, powiedział: „burżuje”. A ja wtedy mówię do niego: „Ostatnio kupiłeś nowy samochód, ile wydałeś? Ja za tę cenę mam kilka wypraw”. Ktoś kupuje samochód, ponieważ ma rodzinę i potrzebuje bezpiecznego auta. Ok, ja tego nie oceniam, ale nie mówią o tej osobie „burżuj”.
Jak zareagował?
Przyznał mi rację. Wbrew pozorom to jest bardzo dobry kolega (śmiech).
Wróćmy do decyzji. Postanawiacie zmienić życie i podróżować. Skąd wiedzieliście, że to dobry czas na zmianę?
Okazało się, że w mojej pracy i w pracy Dragona pojawiły się różne niedogodności i stwierdziliśmy, że to jest ten właściwy moment. Człowiek rzadko ma wpływ na swoje życie. Natomiast każdemu z nas życie kilka razy daje pewne okazje.
To wtedy sprzedaliście mieszkanie i ruszyliście w drogę?
Tak. Nasza decyzja była odważna i od razu mówię, że to nie jest dla każdego. Do tego rozwiązania dojrzewaliśmy kilka lat.
Czy sprzedaż mieszkania wiązała się też tym z włamaniem?
Włamanie było kroplą, która przelała kielich goryczy. Nagle okazało się, że nawet we własnym domu nie możemy się czuć bezpiecznie. Nie ukradziono nam cennych rzeczy. Ale sam fakt, że włamano się do naszego domu, sprawił, że dom przestał być naszym domem. W tej chwili jak wracamy do Polski, wynajmujemy mieszkania. W wynajmowanych mieszkaniach czuję się bezpiecznie, bo nawet jeśli ktoś się włamie, to nie jest mój dom.
Wydaje mi się, że wciąż panuje stereotyp, żeby się dorabiać mieszkania, rzeczy, kredytów. Twoja postawa jest odmienna.
Jak ja miałam lat naście to były lata osiemdziesiąte. Miałam swoją książeczkę mieszkaniową. Jak skończyłam osiemnaście lat, mama poszła ze mną do spółdzielni i dostałam termin otrzymania mieszkania za trzydzieści lat. Posiadanie mieszkania i samochodu to była realna wartość. To jeszcze długo będzie w naszej mentalności. Ale jest dużo osób, które żyją tylko w wynajmowanych mieszkaniach.
Sprzedaliście mieszkanie i ruszyliście w podróż. Jak wyglądał ten moment?
Oddaliśmy klucze nowym właścicielom i na kilka dni zamieszkaliśmy w hotelu (śmiech). Od tego momentu zaczęliśmy nasz nomadyczny styl życia. Ruszyliśmy po Europie, a potem odbyliśmy pierwszą wyprawę po Azji. Trwało to osiem miesięcy. Wróciliśmy do Polski. Potem znowu wyjechaliśmy na dziewięć miesięcy. I tak do dzisiaj.
Na jak długo zatrzymujecie się w danym miejscu?
Jak byliśmy ostatnio w Indiach, w jednym miejscu spędziliśmy dwa miesiące. W przepięknej miejscowości w Varkali, żeby pożyć trochę jak miejscowi.
Ile krajów odwiedziliście do tej pory?
Nie liczyłam. Większość azjatyckich. Kiedyś liczyłam jeszcze kilometry pokonane samolotem, ale po drugim okrążeniu kuli ziemskiej przestałam.
Bronowice to moja mała ojczyzna, chodząc często na spacery najpierw marzyliśmy o zmianie, a potem zaczęliśmy dyskutować o możliwościach, by przejść do fazy planowania, a potem realizacji. Te ulice usłyszały wiele szalonych pomysłów, które po prostu zrealizowaliśmy. Może niekoniecznie na naszych w warunkach, ale też wyszło nieźle – Nika Mrożek.
Zmiana
Jak twoje otoczenie zareagowało na zmianę stylu życia, sprzedaż mieszkania, porzucenie etatu?
Najbliższa rodzina się zmartwiła, bała się o nas. Poza tym do tej pory byliśmy na wyciągnięcie ręki. Część znajomych była zachwycona. Byli też nieżyczliwi, ale było ich najmniej. Większość osób zareagowała pozytywnie. Jeśli były jakieś niepokoje to związane z tym, czy poradzimy sobie, czy nie ryzykujemy, czy coś się nam nie stanie.
Czy te złośliwości to były raczej słowa: „nie uda wam się”, czy bardziej „oszaleliście”?
Bardziej, że nikt rozsądny nie sprzedaje mieszkania w Krakowie w dobrej lokalizacji, nikt nie rezygnuje z dobrze płatnej pracy. Nie byliśmy bogaci, ale zarabialiśmy na swoje potrzeby. I z tego wszystkiego zrezygnowaliśmy. Ze stabilności i wygodnego życia. To się podobno leczy (śmiech). To była pierwsza reakcja niektórych osób. Druga reakcja to była czysta zazdrość, na zasadzie – sam nie odważę się czegoś zrobić, ale inni też niech tego nie robią.
Był w tobie strach?
Ogromny. Zawsze miałam gdzie wrócić, miałam miejsce, o którym można powiedzieć, że jest moje. Pamiętam ten moment, kiedy sprzedaliśmy mieszkanie, wręczyliśmy klucze nowym właścicielom, schodziliśmy ostatni raz po schodach, nagle do mnie dotarło, że nie mam tego miejsca. Okazało się, że ten strach jest do okiełznania. Bałam się, że jestem gotowa na tę okazję, ale ze strachu tego nie zrobię. I wtedy życie powie mi: „No to teraz możesz sobie pogwizdać”. Wolałam coś zrobić, niż żałować, że czegoś nic nie zrobiłam.
Na ile ograniczyliście rzeczy?
Nasza biblioteka liczyła prawie dwa i pół tysiąca książek. Teraz każde z nas mieści się do jednego dużego i jednego małego plecaka. Nie możemy ważyć więcej niż dwadzieścia kilogramów. Z tym że pakujemy zarówno lekkie, jak i zimowe rzeczy, bo na przykład podczas jednego wyjazdu jesteśmy najpierw w południowych Indiach, gdzie jest ciepło, a potem w Nepalu, gdzie trwa zima.
A jakbyś miała to zobrazować?
Cztery pary butów, dwie pary jeansów, dwie spódnice. Mniej więcej tak to wygląda. Oczywiście jak coś się zużywa, to dokupuję. To jest skrajny minimalizm, który nie jest dla każdego.
Od zawsze byłaś minimalistką?
Nie. Jestem dzieckiem socjalizmu. Lata dziewięćdziesiąte to był dla mnie moment zachłyśnięcia się. Wszystko nagle stało się dostępne. Zagraciliśmy nasze mieszkanie. Kiedy je porządkowaliśmy przed sprzedażą, ciągle wyciągaliśmy rzeczy, aż końca nie było widać. Dragon stwierdził, że szlag go trafi. Nie przypuszczał, że jest aż takim zbieraczem (śmiech). Jak oddawaliśmy te wszystkie przedmioty, stopniowo czuliśmy się lżejsi.
Czy żałujesz, że nie zmieniłaś życia wcześniej?
Do dziś zadaję sobie to pytanie. Mogłabym to wcześniej zrobić dlatego, że być może łatwiej byłoby mi się zaadaptować w Azji. Z drugiej strony, bardzo doceniam swoje doświadczenie życiowe. Być może to, że ostatnie lata są takie super, jest wynikiem tego, że to się wydarzyło w tym momencie, w którym miało się wydarzyć. Miałaś kiedyś tak, że marzenie ci się spełniło za późno?
Sama nie wiem. Możesz to dookreślić?
Każde marzenie jest na jakiś wiek. Jak chodziłam do podstawówki, były modne chińskie piórniki. Wszystkie koleżanki miały, a ja nie miałam. Moi rodzice wychodzili z założenia, że nie jest to najniezbędniejsza rzecz w moim życiu. Miałam inny piórnik. Potem jak byłam w liceum, kupiłam ten piórnik z kieszonkowego, ale mnie już nie cieszył. Wyrosłam z marzeń o stabilizacji, teraz mam chęć poruszania. Za jakiś czas stwierdzę, że osiądę. Trudno powiedzieć.
Skąd wzięłaś siłę do tego, żeby coś zmienić w swoim życiu?
Złość. Złość na różne sytuacje, które miały miejsce.
Motywuje cię złość?
Wtedy tak było. Teraz motywuje mnie zaangażowanie, chęć poznania innych ludzi, pisanie.
Wasz styl życia zmienił się diametralnie. Podróżujecie i pracujecie w podróży po wielu latach stabilnego życia. Czy wiek ma znaczenie w podjęciu decyzji o zmianie?
Wiek nie ma znaczenia. Znaczenie mają twoje umiejętności, zdolności, twój charakter. Mamy pewne ograniczenia, które nie zawsze da się przeskoczyć. Ale to nie znaczy, że nie można próbować. Wiek może nam tylko uświadomić, że to może być ostatni moment, żeby coś zrobić. Miałam taką ciocię, siostrę babci, która w wieku osiemdziesięciu lat jeździła sama po Europie. Wsiadała do autobusu lub pociągu i jechała. Najgorsze co możemy zrobić to zamknąć się w stereotypie i myśleć, że jesteśmy skazani na takie, a nie inne życie.
Może ty podróżowanie masz po prostu we krwi, ale musiałaś to odkryć?
Jest to możliwe (śmiech).
Gdzie kolejna wyprawa?
Mnie ciągnie do Ladakhu w Himalajach. Dragon chętnie wróciłby do Laosu. Oba na L, zobaczymy, które wygra.
Berlin jest naszą fascynacją, gdy kierunek wschodni jest „niedostępny” to tam sycimy głód podróży. A szesnastokilometrowa trasa Wuhletal-Wanderweg, to po prostu nasze miejsce, i do pracy, i do marzeń, i do układania planów! – Nika Mrożek
Nika Mrożek – od urodzenia w Krakowie, ale w ostatnich latach częściej w podróżach, niż na krakowskim bruku. Jej teksty można przeczytać tutaj: www.nikamrozek.pl.
To była piąta rozmowa w ramach cyklu „Atlas Kobiet – Zmiana”.
Pozostałe rozmowy z cyklu:
Od humanistki do programistki – rozmowa z Elą Wróbel.
Dziewczyna z łąką w tle. Wywiad z Kornelią Machurą.
W życiu trzeba iść na żywioł. Wywiad z Marysią Bocheńską.
Najlepsza praca na świecie. Wywiad z Mileną Myszak.
Jeśli znacie kobiety, które się przebranżowiły lub odnalazły swoją ścieżkę zawodową i chciałyby o tym opowiedzieć – piszcie na serwus@paulinajozwik.pl. Chętnie z nimi porozmawiam!
Iwona
2018-09-03 at 16:12W Polsce to może jeszcze nowość, ale na Zachodzie wiele osób w tym wieku decyduje się na podobny tryb życia. Sama o tym myślałam ;) ale mam na te przemyślenia jeszcze trochę czasu ;)
Klaudia J
2018-09-03 at 20:06Uwielbiam artykuły w formie wywiadów, bo zasze kryje się nich jakaś ciekawa historia!