Żużel albo męka twórcza
Na ostatnim spotkaniu autorskim dokonałam wstydliwego wyznania. Powiedziałam, że czasem jako osoba pisząca zmagam się z pewnymi problemami. Dla ludzi, którzy na co dzień nie tworzą, mogą się one wydawać błahe i pozbawione sensu. Myślałam, że nikt nie zwróci uwagi na to wyznanie, rzucone w przestrzeń trochę bezmyślnie. Ale jedna pani poprosiła, żebym powiedziała, czym są „te sprawy”, bo ona jest bardzo ciekawa.
Na przykład ostatnio spędziłam sporo czasu na poszukiwaniu informacji na temat tego, czym mogła być posypana droga leśna w latach 90. Ja pamiętam drogi usypane z czarnych kamyczków (trochę podobne do węgla?). Jak się na tym człowiek wyrąbał, bolało jak cholera, czarne drobinki wchodziły pod skórę i nie dało się ich wydłubać. Mówiliśmy na to żwir. Okazuje się, że to nie żwir! Oglądałam w Google różne żwiry i to nie to. I teraz wyobraźcie sobie to: młoda kobieta wpatruje się w ekran monitora, oglądając zdjęcia kamieni, przybliża je, zaciska usta i mruży oczy, jakby mogła, wsadziłby rękę w monitor, żeby tylko wyciągnąć niewielką garść, choćby jeden kamyk, który przybliży ją do odpowiedzi na pytanie – jeśli nie żwir, to co? Cieszę się, że dokonywałam tego wstydliwego przeglądu w zaciszu pokoju, a nie w miejscu publicznym, gdzie ktoś mógłby mi zajrzeć przez ramię.
Męczyła mnie ta nawierzchnia strasznie, bo bohaterka w książce ma iść po drodze w lesie, a skoro nie mogła iść po żwirze, musiałam zlokalizować nazwę tego, czego nie pamiętałam. W akcie desperacji rozważałam napisanie postu na Facebooku, ale przypomniało mi się, że mam w znajomych tzw. poważnych ludzi, szefa, byłego szefa, a może nawet przyszłego, kto wie. Potem pomyślałam, że zadzwonię do taty, bo gdzie się dzwoni w takich sprawach, czy istnieje do tego odpowiednie ministerstwo? Ostatecznie oba pomysły wydały mi się złe, bo wyszłoby na jaw, że zajmuję się mało ważnymi sprawami na tej całej rezydencji literackiej, a przecież miałam tak intensywnie pracować.
Muszę przyznać, że w życiu, jak i w pisaniu wielokrotnie uratował mnie sen. Na drugi dzień usiadłam do biurka i doznałam olśnienia. Przez głowę jak błysk przeleciało słowo: SZLAKA. Szlaka niczym łaska od Muzy. Szlaka, czyli inaczej żużel albo żużel inaczej szlaka. Ostatecznie uznałam jednak, że jest to słowo szalenie nieliterackie, że może niech ta moja bohaterka idzie w książce po zwykłej drodze. Jeszcze upadnie na szlace i nic z niej dobrego nie będzie.
Puenta tej historii jest taka, że męka twórcza sprowadza się do ciągłego poszukiwania odpowiedzi na pytanie: jak dużo z życia warto przenosić do literatury?
PS Oglądanie żużlu lub szlaki w Google Grafika wyłącznie na własną odpowiedzialność!
Jeśli chcesz dostawać moje najnowsze teksty na maila – zapisz się na listę odbiorców newslettera. Zapisy w zakładce newsletter.
Anna Stranc
2021-11-30 at 01:13Ciekawe, bo ja też nie wiedziałam, czym może być posypana taka droga.
Ale Ty proszę dotarłaś do odpowiedzi, więc jeśli się mocno chce, to się dociera albo inaczej
odpowiedź sama się pojawia.
Paulina Jóźwik
2021-11-30 at 17:41To był przypadek małego „objawienia”. Ale prawda jest taka, że ten szczegół nie ma aż takiego znaczenia ;) Dzięki za wizytę na blogu!